Początki
W listopadzie 2015 roku, siedząc w nieumeblowanej kuchni mieszkania w Grundarfjordur na półwyspie Snaefellsnes, wpadliśmy na pomysł stworzenia strony o Islandii. Powstało IceStory, choć wówczas nie mieliśmy jeszcze pojęcia, czym w ostateczności stanie się dla nas ta nazwa. Pierwsza idea szybko została porzucona. Odkryliśmy, że żadni z nas blogerzy i nie do końca dobrze czujemy się w tej materii. A potem stało się coś, nad czym trudno było zapanować. Pokochaliśmy wspólną podróż po Islandii. Udaliśmy się w pierwszą, drugą, dziesiątą, aż w końcu przestaliśmy liczyć. Z początku kierowała nami zwykła ciekawość. Niedługo potem zaczęliśmy szukać historii, które pozornie nikogo nie interesują. Ludzi, którzy je nam opowiedzą. I opuszczonych domów. One były z nami od samego początku. Pisząc te słowa, mamy wrażenie, że podróż po Islandii, choć od 2015 przechodziliśmy różne stadia emigranckich kryzysów, trwa w najlepsze. I że już dawno straciliśmy jakiekolwiek panowanie nad tym, kiedy i czy w ogóle się skończy.
Choć przez lata funkcjonowaliśmy jako blog, IceStory tak naprawdę nigdy nie miało nim być. Odkąd pamiętamy, każde z nas, jeszcze zanim się poznaliśmy, chciało po prostu pisać książki. Kiedy przyszedł mail z wydawnictwa Otwarte, w którym zapytano nas o możliwość stworzenia reportażu z Islandii, nie zastanawialiśmy się długo. Mieliśmy za sobą pierwszą, bardzo stresującą podróż do odizolowanego Djupaviku i od tamtej chwili wiedzieliśmy, że to miejsce zasługuje na własną okładkę. W 2017 roku na rynku pojawiły się „Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii” (wyd. Otwarte, 2017). Wtedy ani my, ani wydawnictwo nie przypuszczaliśmy, że przez wyczerpany nakład „Szepty…” zostaną wydane ponownie pięć lat później, a po siedmiu latach doczekają się słuchowiska.
W 2019 roku, po szalonych miesiącach cotygodniowego jeżdżenia z Reykjaviku na Fiordy Zachodnie, przy pełnoetatowych pracach i kilku pobytach na Grenlandii, napisaliśmy drugi reportaż: „Zostanie tylko wiatr. Fiordy zachodniej Islandii” (wyd. Czarne). Zjechaliśmy wtedy ponad 16.000 kilometrów, a podczas pisania przeżywaliśmy różne stadia, od euforycznych po katastroficzne. I od tego czasu wiemy, że najbardziej romantyczne w pisaniu o Islandii jest poszukiwanie materiałów 😉